Posts by Dziewucha92

    Cześć
    Jestem starą babą, która pisze tu tylko i wyłącznie, żeby się wyżalić, więc jeśli ktoś nie ma ochoty czytać narzekań starych bab - zapraszam do przewinięcia postu.


    Metin to moje nastoletnie lata. Gimnazjum, początek liceum. Jakoś przed rokiem 2010? Pierwsze mmo, pierwsze internetowe przyjaźnie, pierwsze noce zarwane na "graniu w gre", pierwsze nieśmiałe użycia mikrofonu na TSie.


    Wakacyjne bieganie po metkach w m2, na pustyni, na sohan... w akompaniamencie rozmów o wszystkim i o niczym. Aż za oknem wstawało słońce.
    Beznadziejna gra. Powtarzalne questy, turbo monotonny exp - wbijanie poziomów wlekące się jak w żadnym innym mmo rpg. I jednocześnie gra, do której mam największy sentyment. Ścieżka dźwiękowa, która co prawda nudzi się do porzygu po 15 minutach, ale pierwsze dźwięki niemal namacalnie przywołują wibracje tamtych szczenięcych lat. Lat świeżego umysłu, kiedy jeszcze wszystko było przed nami. Radość z pierwszego w życiu wydropionego fmsa (kij, że średnie bliskie zeru, TO PRZECIEŻ FMS) mieszająca się z rozkminami o wyborze kierunku studiów. Ekscytacja przy zbieraniu dropu z metinów przeplatająca się z pierwszymi szkolnymi miłościami i smsami (o mamo, nie było jeszcze massagera) wysyłanymi do sympatii w przerwach między grupkami podchodzącymi do kamieni.


    Potem przyszły inne gry, dorosłe życie. Co pare lat zaglądałam, widziałam, że weszła jakaś alchemia, jakieś szarfy, ale pobiegałam chwile po m1 i odinstalowywałam grę.


    Aż tu dobijając do 30stki, siedząc akurat w domu przez problemy ze zdrowiem, pewnego wieczora dostaje maila z informacją o nowym serwerze i zaproszeniem do gry. Zaśmiałam się w duchu i zamknęłam pocztę. Poszłam spać, ale rano nadal pamiętałam o mailu... przemknęła mi przez głowę myśl: czemu nie? Mam teraz czas, mój internet nosi zaszczytne miano światłowodu, nie radiówki, która nie pozwala zalogować się na handlowy kanał, nawet mam własne konto w banku, które daje dostęp do mrocznych otchłani ISu. Może by tak wsiąść w wehikuł czasu? Wsiadłam.


    Wybór padł na daggera. Zdradziłam ukochanego WPka, stwierdziłam, że po 10 latach warto spróbować ugryźć to od innej strony.
    Zalogowałam się - znajoma melodia - rozkosz spływająca z nieboskłonu na me skromne lico. Znajome budynki, znajomy most. Pierwsze questy - wiadro zimnych pomyj na łeb. Boty. To przez nie wtedy przestałam grać. Ja - do bólu prawilniak. Człowiek, który nawet w najpopularniejszym symulatorze życia zarabiał na wszystko zamiast wpisywać "klapaucius". Podbiegam do grupki wilków - nie zdarzyłam uderzyć, pobiegły w przeciwnym kierunku - bot je przyciągnął niczym księżyc morską wodę przy odpływie (gońcie się wyznawcy płaskiej ziemi). Dwa oddechy, jestem solonym mistrzem ZEN. Tybetańskim mnichem. Pobiegłam na bok, poza bocią orbite. Zaczęłam bić pojedyncze zwierzaczki, których żaden woj body poruszający się niczym w transie nie sięgał. Biłam. Ale moja yangi znikały. Daleko od bota, a jednak za blisko. Frustracja, złość, zniechęcenie, smutek. Przerwa, spacer z psem. Ochłonięcie.


    Następnego dnia już na luzie, bez ciśnienia, z humorem. Dla chcącego nic trudnego, nauczyłam się lawirować między botami, odnalazłam fragmenty łąk ze zbyt mała ilością mobów, by były atrakcyjne dla wstrętnych maszyn. Moje eldorado. Przetrwałam m1. Zrobiłam misje z mu-rangami i trafiłam nawet kilka razy na świeżo spadnięte metiny. Myślałam, że udało mi się oszukać system. Że jestem rebeliantem, który nie ugnie karku pod rządami body-zombiaków. A zaraz potem przyszłam do m2 i zderzyłam się z czarną dziurą w umysłach decydentów z GF. Bosy. Bosy, które (jak się dowiedziałam z forum) miały być panaceum na boty. Bosy, które odebrały mi - zwykłemu, uczciwemu szaraczkowi - możliwość rozwalenia kamienia metin, który spada praktycznie wprost na moją głowę. Co z tego, że jestem czujna, że na pamięć znam szlaki, na którym mam szukać tych błyskotek, że jestem szybsza i sprytniejsza niż boty, że sobie wykupie automatyczne podnoszenie itemów, że będę czatować w grze późną nocą, lub nad ranem? Co z tego, skoro nie jestem w stanie rozwalić metina, bo jakaś małpa podbiega do mnie i daje mi w łeb. Jasne - mogę ją gdzieś odciągnać. Szlachetnie umrzeć daleko od kamienia, żeby tam zostały. A w czasie, kiedy ja się bawię w berka z małpami, ktoś inny podbiega i korzysta. Nie ma sprawy ziom. Do usług.


    Znowu dwa dni frustracji, wycieczka w góry, świeży umysł. I dzisiaj powrót. Już chyba totalnie na luzie, już bez żadnych ambicji. Chce się tam po prostu pobawić. Chce dobić do 30 poziomu, kupić sobie kilof i iść tłuc żyły. Lubiłam to zawsze, odstresowywało mnie to.


    Jestem, gra, mimo wszystko... chyba jestem masochistą.
    Jc zapraszam do kontaktu w grze.
    Dziewucha92, Jinno.